Wczoraj na konferencji prasowej nasz premier zademonstrował, na wyjętym z kieszeni aparacie telefonicznym jakie to wiadomości, a właściwie inwektywy i groźby miała otrzymywać jego córka.
Całość, jak to zwykle w przypadku materiałów przygotowanych przez zaplecze propagandowe premiera wyglądała pozornie autentycznie i też bardzo poważnie.
Ale moim zdaniem to lipa, kolejne odwracające uwagę kłamstwo, propagandowy pic, z wykorzystaniem kolejnym razem swojej rodziny. Spece od wciskania nam kitu tym razem nie dopilnowali ważnego szczegółu:
Tusk pokazał do kamer aparat i odczytywał z jego ekranu wiadomości sms. Był to telefon z małym wyświetlaczem, z normalnymi przyciskami, ewidentnie stary, nie na czasie sprzęt.
Teraz pytanie: jak, taka nowoczesna, rzutka, ucyfrowiona, w wirtualnej przestrzeni działająca, blogująca i szybko żyjąca Kasia Tusk może używać archaicznego, szmondackiego obrzynka, z klawiaturą?
To zwyczajnie nie możliwe. Kasia nawet nie spojrzałaby na coś takiego. W jej przypadku standartem jest najnowszy ajfon, albo Samsung Galaksy, a wszystko w topowym kolorze, i też topowej kaburce.
No chyba, że te sms-y były sprzed 10-ciu lat...