Kopacz, sejm. To miało być zwykłe, rutynowe kłamstwo, nic wielkiego. Taki "kit" jakich wiele, codzienny, rzucony na odczepnego dla gawiedzi, w sejmie, czy gdzie kolwiek jak się pytają...
Robi tak Donek, Grzesiek, Tomek, Hanka. Igor, przecież tłumaczył jak to rozgrywać, zarządzać. Prosta sprawa, normalka.
Wyszła też Ewa, frontmenka. Poszło gładko, był dramatyzm, heroizm, współczucie, było wszystko. Sprawa zamknięta jak te trumny, więcej nic nigdy na ten temat nie powiem, tak mówiła.
Potem jak zwylke zbudowano na tym całą "narrację", że zrobili wszystko, nawet więcej, że byli do końca, że bez skazy, że na jeden metr, że ramię w ramię...
I nagle wszystko tej grupce elegancko ubranych i gładko gadajacych cwaniaków, tych speców od gry z narodem w trzy karty się "rypło". Dlaczego?
Dlatego, że te cwaniaki są kieszonkowe, lokalne, z miejscowego bazaru, z zadupia. A trafili oni tym razem na ekipę zagraniczną, z innej półki, która rozegrała na swoim terenie i po swojemu, a oni tylko grzecznie główkami kiwali i się uśmiechali...
Potem pojechali do swoich i dalej nimi rządzą...